„Prawdziwe męstwo” Joela i Ethana Coenów, szczególnie przez imponującą liczbę dziesięciu nominacji, budziło wielkie oczekiwania. Utalentowani bracia, o niezwykle płodnej wyobraźni, bawiący się konwencją, obalają różne stereotypy, tworzą arcydzieła, filmy niepowtarzalne, o charakterystycznym klimacie, atrakcyjnym i rozpoznawalnym stylu, kreują masową wyobraźnię. Dlatego każdy ich film budzi emocje, zwraca na siebie uwagę. Pomimo, że produkują oni, inaczej niż w przypadku m. in. Christophera Nolana i Davida Finchera, przynajmniej jeden film na rok, krytycy zawsze mogą być pewni, że wraz z premierą każdego kolejnego tytułu braci Coen, czeka ich przynajmniej dobry film. I niestety „Prawdziwe męstwo” to tylko dobry film.
Niezłomna Mattie (Hailee Steinfeld) zamierza zabić Toma Chany (Josh Brolin), mordercę jej ojca. Ale czternastolatce nie uda się schwytać groźnego przestępcy na terytorium Indian, więc potrzebuje pomocy. Dlatego poszukuje Cogburna (Jeff Bridges), bezlitosnego, brutalnego, zapijaczonego szeryfa federalnego. I znajduje go. W wychodku.
W „Prawdziwym męstwie” twórcom brakuje zdecydowania. Bracia Coen budują świat znany z klasycznych westernów – piękne zdjęcia porażają złotem pustyni, scenografia jest bliźniacza do „3:10 do Yumy”, muzyka przypomina westerny lat 70 i 80. Oprawa filmu odwołuje się do klasyki, ale nie brakuje tu scen łamiących schematy westernów, kierujące film raczej w stronę antywesternu. Reżyserzy jednak nie dają jednoznacznej odpowiedzi, co za film chcieli stworzyć. Czy miał to być hołd złożony gatunkowi? Czy miało to być złamanie zasad, zabawa z konwencją, prawdziwy antywestern? A może właśnie taki swoisty hołd, doprawiony szczyptą coenowskiej ironii? Jednak by obronić tę tezę, należałoby wychwycić z „Prawdziwego męstwa” coś więcej niż garstka zaskakujących sceny, w których czuje się charakter twórców „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Ponadto sama fabuła wydaje się zbyt książkowa, nie dostatecznie „przerobiona” przez scenarzystów. Dłuższych dialogów z klasyczną wymianą zdań podszytą nutką ironii jest tu jak na lekarstwo, mamy śladowe ilości charakterystycznego humoru, a scena finałowej rozprawy z bandytami rozczarowuje brakiem polotu i niechlujnością przedstawienia.

Największą zaletą filmu są jednak zdjęcia. Klasyczne i malownicze, momentami wręcz porażające. Czuje się w nich klasę fachowca, którym jest Roger Deakins. Szczególnie zapadają w pamięć sekwencje szeryfa na galopującym koniu ścigającego się ze śmiercią i początkowe obrazy z prologu. Jednak wspomniana sekwencja finałowej rozprawy okazała się klęską całej ekipy i nawet Deakins zobrazował ją w sposób niechlujny.
„Prawdziwe męstwo” to najsłabszy film braci Coen od czasu „Okrucieństwa nie do przyjęcia”. Za mało w nim ich artystycznego pazura, realizatorskiej pewności siebie. Ale mimo wszystko da się oglądać, a kilka scen zapada w pamięć. Jednak nazwisko Coen oznacza pewną markę i nie wypada schodzić poniżej ustalonego przez nią wysokiego poziomu. Dla dobra widzów i twórców. Dlatego stawiam ostrzegawczą trójczynę.
Może dlatego, że brakuje to 'zdecydowania' i nie jest konkretnie określony gatunek tego filmu mi się podobał. Kino braci Coen to nie mój typ, stanowczo. Lubię ich 2, 3 filmy. Reszta nie wpisuje się w mój gust. Dlatego tak bardzo spodobało mi się, że któryś spod ich rąk dał się polubić.
OdpowiedzUsuńZgadzam się do mocnej obsady. Nie ma to jak Bridges, który każdemu filmowi (nawet takiemu słabemu "Crazy Heart") nada to COŚ. Obyło się bez oscarowych nagród, jak dla mnie po części niesłusznie.
Pozdrawiam i zapraszam!
Prawda. Styl Coenów jest bardzo specyficzny, nie każdemu może odpowiadać. Co do nagród, to raczej nie widzę kategorii, w której u mnie film by wygrał. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCóż, ja osobiście nie zgadzam się do końca z twoją opinią. Przyznam szczerze, że nie oglądałam wcześniejszych produkcji braci Coen (nie licząc Tajne przez poufne, które prawdę powiedziawszy nei zrobiło na mnie piorunującego wrażenia), lecz ten film zdecydowanie przypadł mi do gustu, chociaż z reguły nie jestem fanką westernów ani westerno-podobnych filmów. Co do gry głównej bohaterki trudno się nie zgodzić, lecz moim zdaniem, wspaniała gra Bridgesa wynagradza inne, słabsze wątki. Ja jednak ani przez chwilę się nie nudziłam, seans minął jak z bicza strzelił. Śmiem twierdzić, że film urzekł mnie bardziej niż Fighter z ,,drewnianym '' Markiem Wahlbergiem.
OdpowiedzUsuńCzekam na następną recenzję, mam nadzieję, ze będą to Władcy umysłów (może recenzja zmotywuje mnie do zdobycia tego filmu)
Pozdrawiam
LB
Trudno mi powiedzieć coś o filmach Coenów, gdyż nie jestem fanek ich klimatów. Akademia ich uwielbia, a ja nie aż tak. To nie jest kraj dla starych ludzi nie oszołomił mnie. Dlatego Prawdziwe męstwo nie jest dla mnie kinem obowiązkowym.
OdpowiedzUsuń